Ostatni post zakończyłam kulaniem kulek. Nie mogłam wtedy pokazać ich w pełnej krasie, bo czekały na jubilatkę. Prezent w minionym tygodniu został wręczony, więc teraz go objawiam.
W ubiegłym tygodniu ja również dostałam miły podarunek od Kaprysi - wyróżnienie Artystyczna Dusza. Moje pierwsze blogerskie trofeum - serdecznie za nie dziękuję!
Taką okazję należało odpowiednio uczcić, więc ze starszą córką zaszalałyśmy w kuchni - ona na słodko:
ja zaś na wytrawnie:
paszteciki cioci Eli
Muszę przyznać, że to nie byle jakie paszteciki! Pierwszy raz robiłam "pływające ciasto"!!! Po wyrobieniu ciasta, zgodnie z przepisem, spuściłam maślano-drożdżowy okręt szczelnie owinięty ściereczką na miski fale, po kilku minutach w wodzie pojawiły się bąbelki, okręt zaczął puchnąć, by po chwili wynurzyć się z dna, zupełnie jak żółta łódź podwodna! Było to cenne kulinarne doświadczenie. Jak się po fakcie okazało ciocia nie puszcza ciasta na głęboką wodę i paszteciki też wychodzą pyszne.
Oto przepis na pływające pasztecikowe ciasto Eli:
Oto przepis na pływające pasztecikowe ciasto Eli:
Składniki:
1/2 kg mąki
1 kostka masła/margaryny
10 dkg drożdży
3 łyżki ciepłego mleka
1 jajo
szczypta soli
1/2 kg mąki
1 kostka masła/margaryny
10 dkg drożdży
3 łyżki ciepłego mleka
1 jajo
szczypta soli
Wykonanie:
Drożdże zalać ciepłym mlekiem, dodać odrobinę cukru, wymieszać. Zaczekać chwilę, aż drożdże zaczną żyć własnym życiem. Mąkę, jajo, masło, szczyptę soli i rozczyn zagnieść, dokładnie wyrobić, zawinąć w wilgotną ściereczkę. Pakunek włożyć do miski z ciepłą wodą i czekać aż wypłynie. Po rozwałkowaniu napełniać dowolnym farszem.
Z takiej porcji ciasta wyszła dość liczna pasztecikowa armia - dwie spore blaszki.
Z takiej porcji ciasta wyszła dość liczna pasztecikowa armia - dwie spore blaszki.
W czasie kiedy piszę posta w kuchni warzy się zimowa improwizacja kwaśnicy na jutro... Wszak kolejny atak zimy meteorolodzy zapowiadają, a kapusta kiszona jest cennym składnikiem zimowej diety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz!